R E K L A M A :
 Newsletter >
 Wyslij znajomym >
 Dodaj do ulubionych
  Szukaj na stronie.
Jestes 41075550 gosciem na naszej stronie
Aktualizowano: 2024-03-15
Niezapomniana wyprawa rowerowa

 

Przejechałem ponad 600 kilometrów
z Zubrzycy Górnej przez Bieszczady do Przemyśla


Autor Wielkopolkiego Rowerowania na Przełęczy Knurowskiej.
Fot. Zdzisław Szreder

To była niezapomniana wyprawa rowerowa. Przez kilkanaście dni czerwca 2018 przejechałem ponad 600 kilometrów z Zubrzycy Górnej w Beskidzie Żywieckim przez Bieszczady do Przemyśla. Uczyniłem to nie w pojedynkę, ale w dobrym towarzystwie sprawdzonych fanów dwóch kółek - Marii Matuszek, Jacka Baraniaka, Tadeusza Kabacińskiego, Marka Zysa i Zdzisława Szredera.

Kiedy w zimowy czas tego roku zadzwoniła do mnie Maria Matuszek z Kiekrza i zapytała o to, czy miałbym ochotę uczestniczyć w wyprawie rowerowej przez Bieszczady, odpowiedziałem jej krótko: – Pojadę i to z wielką ochotą.

Maria Matuszek, wielce doświadczona organizatorka turystyki rowerowej, wzięła na siebie cały ciężar przygotowań. Starannie wyznaczyła trasę, miejsca noclegów, wszystkie je załatwiła. Zadbała także o nasz przewóz i naszych rowerów z Kiekrza do Zubrzycy Górnej w Beskidzie Żywieckim. Wygodnym samochodem marki Opel z przyczepką na nasze bicykle.


Pierwszy dzień wyprawy, jazda w okolicach Czarnego Dunajca.
Fot. Piotr Kurek

Dzień pierwszy. Wyruszyliśmy w drogę w niedzielę 17 czerwca o poranku z Zubrzycy Górnej. Rozpoczęliśmy pedałowanie o godzinie 8. Przed nami tego dnia było kilkadziesiąt kilometrów do pokonania po Podhalu. Niełatwego, bo w podgórskiej okolicy. Te pierwsze były dla nas wielce denerwujące, gdyż na trasie w stronę Czarnego Dunajca panował wielce ożywiony ruch samochodowy. Mówiąc w wielkim skrócie, cały czas mieliśmy po swej lewej stronie auta z tablicami rejestracyjnymi KNT. Co tu dużo mówić, tutejsza wiara umie i potrafi prowadzić swe pojazdy z zachowaniem bezpiecznego dystansu od rowerzysty.

W Czarnym Dunajcu wjechaliśmy na ścieżkę rowerową, która prowadzi wokół Tatr. Gdybyśmy skręcili w prawo - moglibyśmy być po pokonaniu około 25 km na Słowacji. Bierzemy jednak kurs w lewo i pedałujemy w stroną Nowego Targu. Świeci słońce, ptaszki śpiewają, dusza się raduje. Żyć, nie umierać. Jedziemy niezbyt szybko, ciesząc się czerwcowym pięknem Podhala.

Ścieżka powstała na dawnym szlaku kolejowym. Przypominają o tym tablice informacyjne. Ruch na niej jest naprawdę duży. Pedałują po niej turyści i miejscowi. Z jednej strony widać zwykłe rowery, z drugiej górskie i szosowe.


Autor Wielkopolskiego Rowerowania w drodze z Cisnej do Ustrzyk Górnych.
Fot. Zdzisław Szreder

W Nowym Targu trafiamy na kolejną ścieżkę rowerową, która prowadzi w stronę Jeziora Czorsztyńskiego. Powstała niedawno, czuje się jeszcze świeży zapach asfaltu. Jedziemy cały czas wzdłuż rzeki, mając Dunajec na wyciągnięcie ręki.

Pierwszy nocleg wypada nam w Willi pod Smrekami w Knurowie. Gospodarze (przemiła Pani Dorota i jej mąż) są Wielkopolanami. Zbudowali tutaj dla siebie przepiękny góralski dom, ale jest on na tyle duży, że znajdzie też tutaj miejsce dla siebie turysta (www.willapodsmrekami.pl - 603 054 103).

Wieczorem sumujemy pierwsze wrażenia i kilometry. Pokonaliśmy prawie 70 kilometrów po Podhalu, zahaczając o Ludźmierz (najstarsza wieś w tej okolicy) i Dębno, gdzie w przepięknym kościółku drewnianym brał ślub filmowy niezapomniany Janosik (Marek Perepeczko). Pani Dorota i jej mąż nie skąpią nam opowieści, jak tu żyją i jak rok po roku wrastali w miejscową społeczność.


Serpentynowy zjazd w okolicach Wetliny.
Fot. Piotr Kurek

Dzień drugi. Z Knurowa po deszczowym poranku rozpoczynamy trzykilometrowy podjazd na Przełęcz Knurowską. To prawie dwieście metrów różnicy, z poziomu 686 do 883 metrów. Jest co robić! A później 6-kilometrowy zjazd do Ochotnicy Górnej - na 612 metrów i kolejne 7 km w dół do Ochotnicy Dolnej (474 metrów n.p.m.). Zakręt goni zakręt, trzeba umiejętnie operować hamulcami i balansować rowerem, wioząc ze sobą kilkanaście kilogramów bagażu.

W Starym Sączu natrafiamy na pierogarnię z tradycjami i zaspakajamy swe żywieniowe potrzeby. Nocleg wypada nam Piwnicznej-Zdroju, po przejechaniu prawie 70 kilometrów, w większości z góry w dół.

Dzień trzeci. Ruszamy, jak zwykle, w drogę o godzinie 8.00, choć tego dnia, 19 czerwca, mamy do pokonania dystans około 50 kilometrów. Jedziemy do Krynicy-Zdroju, ożywieni dobrymi nadziejami, że Orły Nawałki pokonają w pierwszym meczu na Mundialu reprezentację Senegalu. W Muszynie zatrzymujemy się na kawę i dobre lody.

Wieczorem nie widać radości w Krynicy-Zdroju, gdzie nie brakuje turystów i wczasowiczów.


Autor Wielkopolskiego Rowerowania w Krynicy-Zdroju.
Fot. Zdzisław Szreder

Dzień czwarty. Upał panuje niemiłosierny. Moja Sigma pokazuje w drodze do Gorlic temperaturę w słońcu ponad 39 stopni Celsjusza. Zachwyca nas dworek w Ropie i kasztel obronny w Szymbarku. Stąd do Gorlic jedziemy ścieżką rowerową, którą ktoś nierozważnie ubogacił siatką z plastyku (fatalnie się po niej jedzie, trzeba koniecznie to poprawić!).

W Gorlicach rozstaję się z problemem, który towarzyszył mi od początku wyprawy: powietrze z tylnego koła uchodziło minimalnie, prawie niezauważenie. Trafiam do salonu rowerowego "Ostre koło", gdzie Pan Sebastian szybko znajduje przyczynę takiego stanu rzeczy (usuwa opiłek z opony) i wymienia mi dętkę. Czyni to szybko i sprawnie. Rekomenduję i polecam to miejsce każdemu, kto w tej okolicy będzie w rowerowej potrzebie.

Pobyt w Gorlicach to nocleg u Pani Anny i Pana Stefana (Stróżówka 145 - 608 013 098), którzy prawie 20 lat temu zawitali tutaj z Głogowa, zbudowali okazałą posiadłość i prowadzą działalność agroturystyczną; to zwiedzanie skansenu naftowego, czy wreszcie wspólne foto z postacią Ignacego Łukasiewicza, dzięki któremu w roku 1854 w tym właśnie mieście zapłonęła pierwsza w świecie uliczna lampa naftowa.


Idealna droga dla rowerzystów.
Fot. Piotr Kurek

Dzień piąty. W słoneczny dzień jedziemy do Dukli. W Nowym Żmigrodzie pijemy dobrą kawę i w popołudniowy czas jesteśmy w niewielkim miasteczku, przez które przez cały czas jadą ciężarówki w stronę Słowacji.

Dzień szósty. Pierwsze siedem kilometrów jazdy, do Tylawy, pedałujemy z duszą na ramieniu. Po asfaltowej drodze pędzą tiry i olbrzymie ciężarówki po żwir i tłuczeń do pobliskiej kopalni kruszywa. Ale dalej już, w drodze do Komańczy, ruch samochodów jest znacznie mniejszy. Jedziemy wolno podziwiając cerkwie, okolice i agroturystykę dr. inż. Ryszarda Wojtasiewicza (absolwenta Politechniki Berlińskiej) w Wisłoku Wielkim.

Komańcza - niewielka mieścina, niecałe tysiąc mieszkańców - znana jest z tego, że latach pięćdziesiątych (od pażdziernika 1955 do października 1956) w tutejszym klasztorze nazaretanek był internowany kardynał Stefan Wyszyński. Przypominają o tym tablica i sale pamięci w tym kościelnym zakątku Polski.


Chwila przerwy w drodze z Gorlic do Dukli.
Fot. Piotr Kurek

Nocujemy w schronisku PTTK, w którym w tamtych latach mieszkali funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa - pilnujący najważniejszego polskiego duchownego.

Dzień siódmy. Zaczynamy jak zawsze jazdę o ósmej rano, z Komańczy do Cisnej. W Osławicy kosztujemy oscypków, docieramy do Zagrody Chryszczata w Smolniku nad Osława. To miejsce niezwykłe dla Bieszczad. Jest tu bar, są noclegi (droższe i tańsze), jest galeria rzeźby i można posłuchać muzyki na żywo.

Tu od czasu do czasu gra Leszek Możdżer, pianista jazzowy, który twierdzi, że dźwięki jego fortepianu tutaj właśnie brzmią najczyściej i najpełniej w Polsce. W tym roku znów zagra w sierpniu - dokładnie jedenastego. Na ścianach urzekające fotografie Bieszczadników autorstwa Tomasza Gąsiorowskiego, ludzi zakochanych w tych stronach. Wielu z nich już nie żyje, inni nadal cieszą się swą miłością do Bieszczad.

Kawę w Zagrodzie Chryszczata (Facebook:@zagrodachryszczatasmolnik) podaje Jakub Łobocki. Pochodzi z Pomorza, studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie uzyskał doktorat z filozofii, i którą tamże wykładał. Oprowadza nas po tym ulubionym miejscu Bieszczadników, artystów, twórców i ludzi wolnego ducha, opowiada ze swadą i znajomością rzeczy.


Zagroda Chryszczata w Smolniku.
Fot. Piotr Kurek

Kilkaset metrów stąd, także w Smolniku, Pani Wiesia z mężem prowadzą sklep rozmaitości. – Przyjechaliśmy tutaj z Bydgoszczy, o wiele lat za późno. Robimy nalewki, sprzedajemy regionalne różności - mówi pełna energii i radości życia.

Dziesięć kiloemtrów przed Cisną zaczyna padać deszcz, który wkrótce staje się ulewą. Mokniemy, by schować się pod dachem przystanku autobusowego. W Zakątku Włóczykija meldujemy się zmoczeni.

A później obiad w kultowej "Siekierezadzie", bodaj najważniejszej restauracji Bieszczad. Zdobią ją piękne zdjęcia Bieszczadników, także plakat  (z twarzą Leona Niemczyka) kultowego filmu Ewy i Czesława Petelskich "Baza ludzi umarłych". Zamawiam schabowego z pieczonymi ziemniakami i zestawem surówek oraz otrzymuję drewnianą siekierkę z numerem 24. Po kilkunastu minutach słyszę słowa "Siekiera dwadzieścia cztery", jakby po rosyjsku z ukraińską intonacją. Dobrze tu karmią.


"Siekierezada" w Cisnej: dobrze tu karmią.
Fot. Piotr Kurek

Dzień ósmy. Cisna - Ustrzyki Górne, raptem 40 kilometrów. Ruszamy w drogę o ósmej rano. W Wetlinie jest czas na kawę. 23,9 km od startu rozpoczyna się morderczy, pełen serpentyn, podjazd. Dystans 1,9 km pokonuję w 18 minut 40 sekund. Zjeżdżam z drogi, by z punktu widokowego podziwiać piękno tych okolic, tych stron. Widok na Połoninę Wetlińską zapiera dech w piersiach. A później zjazd w dół, serpentynami. Co chwilę zatrzymuję się, oglądam za siebie i fotografuję panoramę bieszczadzkich gór.

Jesteśmy blisko trójstyku trzech granic: polskiej, slowackiej i ukraińskiej.

Wieczorem tego dnia w Ustrzykach Górnych widzimy jak z minuty na minutę, w jednym z miejscowych lokali, uchodzi optymizm i entuzjazm z polskich kibiców. Przed końcowym gwizdkiem sędziego meczu Polska - Kolumbia zostajemy sami w restauracyjnej strefie kibica.


Cisna emanuje zielenią.
Fot. Piotr Kurek

Dzień dziewiąty. Ustrzyki Górne - Brzegi Dolne, wyszło ponad 60 kilometrów. W Stuposianach (bieszczadzki biegun zimna - w roku 2006 zanotowano tutaj minus 35 stopni Celsjusza) przy drodze spotykamy Panią Zosię. Pytamy ją, jak się żyje w tym miejscu. – Tej zimy było prawie dwa metry śniegu - odpowiada. I dodaje: – Mieszkam tu od lat 50-tych XX wieku. Młodzież wyjechała stąd, zostali tylko starsi. Wegetujemy tutaj - mówi z rezygnacją.

Nocleg wypada nam w miejscowości Brzegi Dolne, 2 km za Ustrzykami Dolnymi, w bardzo ładnym obiekcie noclegi "U Kiesza". Jego właściciel, Pan Krzysztof, jest przedsiębiorcą, zna te okolice od urodzenia. Barwnie opowiada o zwierzętach (niedźwiedziach - jest ich ponoć 236, według obliczeń leśników, rysiach i wilkach), o pionierskich latach, o Grekach, o handlu, o swej sportowej przeszłości (biathlon), o pasji narciarskiej. Jest człowiekiem sukcesu, światowym. Raczy nas nie tylko historią, ale i czymś mocniejszym. A noclegi "U Kiesza" (www.bieszczady.pl/ukiesza) za 44 złote - to prawdziwa perełka.

Dzień dziesiąty. Ruszamy w drogę o innej porze niż zwykle - całą godzinę później, o dziewiątej. Przed nami Arłamów (miejsce internowania Lecha Wałęsy w roku 1981, obecnie znany hotel - tutaj przebywała nasza reprezentacja przed Mundialem w Rosji).


Bieszczady - to kraina cerkwi i cerkiewek.
Fot. Piotr Kurek

Brzegi Dolne, Krościenko, Liskowate, Jureczkowa i podjazd do Arłamowa. Prawie 10 km pod górę. Jest co robić. I kiedy dojeżdżam do tablicy z napisem Arłamów, zaczyna padać deszcz. Będzie nam towarzyszył przez dwie godziny, także z burzą i grzmotami.

Gdzieś na śródleśnym parkingu Nadleśnictwa Bircza przeczekujemy opady, później pedałujemy w stronę Kalwarii Pacławskiej. Ostatnie dwa kilometry prowadzę rower w deszczu od strony miejscowości Huwniki (249 metrów n.p.m.). Kiedy docieram do Domu Pielgrzyma ulewa ustaje.

Dzień jedenasty. Jedziemy z Kalwarii Pacławskiej do Przemyśla. Teren pagórkowaty, jesteśmy w mieście nad Sanem przed godziną 12. Naprzeciw Urzędu Miasta siedzi na ławce wojak Szwejk. Można go objąć ramieniem, przytrzymać jego żołnierską czapkę, potarmosić za nos. I zrobić sobie zdjęcie.


Do Arłamowa prowadzi idealna droga.
Fot. Piotr Kurek

Dojechaliśmy do celu naszej wyprawy na trasie Zubrzyca Górna - Przemyśl. Pokonalismy ponad 600 kilometrów na rowerach w jedenaście dni.

Kto jechał? Maria Matuszek ma za sobą wyprawy rowerowe po Polsce i poza jej granicami. W roku 2002 pokonała trasę 700 km w siedem dni z Suchego Lasu pod Poznaniem do Isernhagen pod Hanowerem (z triumfalnym wjazdem pod Bramę Brandenburską w Berlinie), w roku 2009 z Polski przez Czechy i Słowację dojechała na Węgry do miasta Tamasi.

Jacek Baraniak (rówieśnik Zbigniewa Krzeszowca) ma w swym turstycznym cv trzytygodniową wyprawę z Polski przez Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię, Wyspy Alandzkie, Szwecję do Polski, podczas której pokonal 1700 kilometrów. Pięć lat temu przejechał Polskę od Poznania do Zakopanego, przez Jurę Krakowsko-Częstochowką, Kraków, Podhale.


Za Arłamowem dopadł nas deszcz i burza. Marek Zys (z lewej) i Zdzisław Szreder w stosownych strojach czekają na zmianę pogody.
Fot. Piotr Kurek

Tadeusz Kabaciński z Pobiedzisk, podobnie jak Maria Matuszek, pokonał trasę 700 km w siedem dni z Suchego Lasu pod Poznaniem do Isernhagen pod Hanowerem.

Marek Zys z Chłudowa, najmłodszy uczestnik bieszczadzkiej wyprawy - rówieśnik Lecha Piaseckiego, pięć lat temu przejechał Polskę od Poznania do Zakopanego, przez Jurę Krakowsko-Częstochowką, Kraków, Podhale.

Zdzisław Szreder wadził się na rowerze trzynaście lat temu przez dwa tygodnie po Ukrainie.

I wreszcie autor tej relacji: jechałem do Hanoweru w roku 2002, pedałowałem po Ukrainie (2005), brałem udział w skandynawskiej wyprawie, także w tej na Węgry. Również w innych jazdach zagranicznych i po Polsce.


Wnętrze cerkwi w Komańczy. 
Fot. Piotr Kurek  

Mówiąc w wielkim skrócie, w stronę Bieszczad jechała wielce sprawdzona rowerowa wiara z Poznania i okolic. Mamy za sobą tysiące pokonanych kilometrów, wiemy jak jeździć bezpiecznie po drogach, jaki zabrać bagaż, jak formować szyk na drodze. I jak cieszyć się każdego dnia wieczorem z przebytej trasy, z wrażeń i tego, co zobaczyliśmy.

Bieszczady 2018. Jak je opisać na podstawie swych, Naszej Drogiej Marii i kolegów wrażeń. Pierwsze, co uderza, to bardzo dobry stan dróg. Jest to niezwykle ważne, kiedy na zjazdach pędzi się z prędkością prawie 60 kilometrów na godzinę, mając sakwy lub torby z bagażem. Po drugie, zdecydowaną większość trasy pokonaliśmy po drogach publicznych. Łączna dlugość ścieżek rowerowych, gdyby je wszystkie policzyć (Czarny Dunajec - Nowy Targ, Nowy Targ - Dębno Podhalańskie, Szymbark - Gorlice), wynosi około 50 kilometrów.

Na każdym etapie naszej wyprawy mieliśmy zapewnione noclegi, ale na każdym kroku widzieliśmy dużo, naprawdę dużo miejsc, gdzie można znaleźć miejsce pod dachem. Nie trzeba wozić w nadmiarze jedzenia, gdyż wszędzie można je kupić.


Chwila przerwy w wyprawie. Cisna.
Fot. Piotr Kurek

Bieszczady mają swą historię. Jej najnowszą można liczyć od 1945 roku, od śmierci generała Karola "Waltera" Świerczewskiego w marcu 1947 lub w przypadku Ustrzyk Dolnych od 1951 (do tego czasu były w granicach ZSRR). Czasy powojenne i pionierskie osadnictwo stanowią już dobrze zapisaną księgę. Także lata internowania kardynała Stefana Wyszyńskiego i Lecha Wałęsy. Warto odwiedzić Zagrodę Chryszczata w Smolniku i posłuchać dra filozofii Jakuba Łobockiego o tych wszystkich, którzy stworzyli legendę tych stron Polski, ich koloryt, wyznaczyli też sznyt tutejszego życia.

Jechaliśmy zgodnie przez te strony. Codziennie w szyku, startując do szlachetnego wysiłku - z wyjątkiem jednego dnia - zawsze o ósmej rano. Marek Zys był najczęściej na czele naszej sześcioosobowej grupki, ja zamykałem stawkę. I tak dzień po dniu. Nikt z nas ani razu nie przewrócił się na drodze, nikogo z nas nie spotkała żadna przykra niespodzianka.


Pociąg Intercity "Matejko" wiezie rowerzystów.
Fot. Zdzisław Szreder

Wracaliśmy z Przemyśla do Poznania pociągiem Intercity "Matejko". Wiózł nas i nasze rowery oraz nasze wrażenia.

Główne są takie: jeśli kochasz jazdę na rowerze, jeśli lubisz czuć pęd powietrza na twarzy i szybkość, długie zjazdy, uwielbiasz zapach lip, widok gór i cerkiewek, szumiących rzek (Dunajca, czy też Popradu), to jedź w stronę polskiej krainy, którą nam było dane poznać od 16 do 28 czerwca tego roku. I radości z tych uniesień nie przysłoniła nam klęska naszych piłkarzy.

                                                      Piotr Kurek

 

 

Logo BCM Nowatex - Producent odzie�y rowerowej, sportowej, kolarskiej

EUROBIKE

 

 
WSTECZ HOME E-MAIL