Andrzej Kaiser z Dariuszem Mirosławem
na 21. miejscu ukończyli Absa Cape Epic 2015
Andrzej Kaiser (27-2) i Dariusz Mirosław (27-1) gotowi do Absa Cape Epic, legendarnego wyścigu MTB w Republice Południowej Afryki.
Fot. archiwum Andrzeja Kaisera
Dariusz Mirosław i Andrzej Kaiser wystartowali i ukończyli tegoroczny Absa Cape Epic, kultowy wyścig wieloetapowy na rowerach górskich w RPA. Zajęli 21. miejsce w klasyfikacji generalnej, 18. w kategorii elita mężczyzn. To najlepsza pozycja Polaków w dwunastoletniej historii tego kolarskiego wydarzenia, na które co roku wybierają się gwiazdy światowego MTB i amatorzy mocnych wrażeń.
– Co tu dużo mówić, to moja przygoda życia - mówi Andrzej Kaiser z Bytowa. – Marzyłem od dawna, by wystartować w tym wyścigu, by samemu zobaczyć, czy trudności, które są udziałem zawodniczek i zawodników na trasie prawie 800 kilometrów, są rzeczywiście wielkie i możliwe do pokonania. Wziąłem udział w epickim zmaganiu, dałem radę, dojechałem do mety razem Darkiem. Nie sądziłem przed startem, że zajmiemy 21. miejsce w klasyfikacji generalnej na 650 jadących par - podkreśla popularny w polskim środowisku MTB bytowianin.
1300 startujących, 8 dni jazdy, 740 km trasy, 16000 metrów przewyższeń, upał, kurz i transmisje telewizyjne (stąd widoczny helikopter) na cały świat.
Fot. archiwum Andrzeja Kaisera
Partner. Dariusz Mirosław (rocznik 1982) jest młodszy od Andrzeja Kaisera o 9 lat. Mieszka w Rzeszowie. Jest przedsiębiorcą, prowadzi z rozmachem firmę Vimar. Kilka lat temu pojechał do Afryki po raz pierwszy, ale na polowanie na dzikie zwierzęta. Urzekł go Czarny Ląd i pewnie podczas tego pierwszego swego pobytu na innym kontynencie nie przypuszczał, że przyjedzie tu znowu, znowu, znowu... Ale już w innej roli, jako kolarz MTB.
Dariusz Mirosław przed dwoma laty wystartował w Absa Cape Epic po raz pierwszy (z Piotrem Wilkiem) i dotarł do mety. Przed rokiem jechał razem z rzeszowianinem Marcinem Piecuchem, by ukończyć zmagania na 53. miejscu w klasyfikacji generalnej (42. w elicie mężczyzn).
– W tym roku Darek zaproponował mi udział w Absa Cape Epic - wyjaśnia Andrzej Kaiser. – Skorzystałem z tej okazji. Stworzyliśmy parę, jedyną polską w tegorocznym wyścigu.
Andrzej Kaiser na trasie Absa Cape Epic 2015.
Fot. archiwum Andrzeja Kaisera
Osiem dni ścigania. Tegoroczny Absa Cape Epic trwał od 15 do 22 marca i był rozpisany na dzień prologu i tydzień jazdy. Wyszło 740 kilometrów drogi i 16000 metrów przewyższenia. – Asfaltu było jak na lekarstwo, raptem ze 20 kilometrów - to słowa Andrzeja Kaisera. – Pedałowaliśmy w terenie, gdzie kurzyło się niesamowicie, gdzie z ziemi - jakby na złość - wystawały kolce krzewów, gdzie niekiedy trzeba było przeprawiać się w bród przez rzekę, gdzie wielokilometrowe podjazdy miały nachylenie ponad 10 procent.
– Nie otarłem się o lwa, nosorożec nie przebiegł mi pod nosem. Ale dzikie zwierzęta widzieliśmy, tyle tylko, że za ogrodzeniem - w parkach narodowych. W tym roku nie padało, ale kurz towarzyszył nam przez cały czas. Gdy ruszaliśmy do pierwszego etapu, tumany piasku wzbiły się w powietrze i poruszaliśmy się do przodu na wyczucie, mając widoczność na kilka metrów.
Andrzej Kaiser, Filip Peliczko i Dariusz Mirosław. RPA, marzec 2015.
Archiwum Andrzeja Kaisera
Wyścigowa codzienność. – Pobudkę zarządzaliśmy na 4.30, by dwie godziny później, o 6.30, być już na starcie. Początek jazdy każdego dnia wyznaczony był na godzinę 7.00 (w Polsce godzina 6.00). Nie wszyscy ruszali razem, ale sektorami. Z przodu ustawieni mistrzowie światowego MTB, jak Christoph Sauser i Jaroslav Kulhavy, Kristian Hynek i Alban Lakata, czy też Jose Hermida i Rudi van Houts. My za nimi. I mistrz olimpijski MTB z Atlanty Bart Brentjens z partnerem z Brazylii obok nas.
I tak dzień po dniu. Osiem dni wysiłku, także bólu i nadziei, że dojadą do końca. Dojechali na 21. miejscu w klasyfikacji generalnej, na 18. miejscu w elicie mężczyzn. Światowej elicie mężczyzn.
Wielka radość, ulga i satysfakcja. Na końcu świata zajęliśmy 21. miejsce w klasyfikacji generalnej Absa Cape Epic. Dariusz Mirosław (z lewej) i Andrzej Kaiser.
Fot. archiwum Andrzeja Kaisera
Niektórzy startujący przyjechali tutaj kamperami, w których nocowali. Polacy wybrali hotel, by po skończonym etapie, masażu i jedzeniu odpoczywać w lepszych warunkach. Tak, by następnego dnia być gotowymi do podjęcia kolejnego wyzwania i zmierzyć się z rosnącym zmęczeniem.
– Startuje się w tym wyścigu, by go ukończyć. Od początku założyliśmy, że pedałujemy tak, by dojechać do końcowej mety w Meerendal Wine Estate. Stąd świadomie nie szarżowaliśmy od pierwszych kilometrów, by zachować siły na ostatnie trzy dni. Piątek 20 marca 2015 zapamiętam do końca życia, gdyż było trudno nie tylko nam. Jeden z podjazdów, i to dość stromy, liczył prawie 10 kilometrów. Dwa kolejne dni także dały się nam w kość. Ręce mdlały już na zjazdach, pedałować trzeba było na stojąco, by bardziej już nie powiększać bólu pośladków. I wielka radość, gdy w niedzielę 22 marca wjechaliśmy razem na metę. Ja po raz pierwszy, Darek już po raz trzeci, dzięki czemu wszedł do wielce prestiżowego klubu tych, którzy zaliczyli imprezę trzykrotnie.
Dariusz Mirosław, Filip Peliczko (niezawodny mechanik) i Andrzej Kaiser. Dojechaliśmy do mety.
Fot. archiwum Andrzeja Kaisera
Rowery. – Jechaliśmy na rowerach górskich marki Specialized Epic w pełni amortyzowanych, jakby specjalnie stworzonych do zmagania się z nierównościami południa Afryki. Darek jest równie wysoki jak ja (ponad 190 cm wzrostu), stąd mieliśmy 29-calowe rowery. Darek z elektronicznymi przerzutkami, ja mechanicznymi. Osprzęt z najwyższej półki (XTR) się doskonale sprawdził, opony mieliśmy dobrze dobrane, choć - jak inni zawodnicy, nawet ci najlepsi - nie uniknęliśmy sytuacji, że powietrze zaczęło z nich uchodzić.
Andrzej Kaiser podkreśla, że tego wyścigu nie da się przejechać na zwykłym rowerze górskim. Specialized Epic kosztuje ponad 40 tysięcy złotych, ale daje gwarancję pokonania epickiej trasy od początku do końca. Nie bez znaczenia była obecność mechanika Filipa Peliczko z Rzeszowa, który zajmował się rowerami, gdy Polacy już wypoczywali.
Ekipa z Polski i mistrz olimpijski MTB z Londynu Jaroslav Kulhavy. Czech razem ze Szwajcarem Christophem Sauserem wygrali Absa Cape Epic 2015.
Fot. archiwum Andrzeja Kaisera
– Mieliśmy do swej dyspozycji dwa komplety opon, ale top elita światowego MTB codziennie zakładała nowe.
Sprawdziły się także stroje kolarskie wykonane przez firmę Martombike ze Swarzędza. – Udział w takiej imprezie kosztuje, pomogło nam wiele osób i firm, w tym Shimano Polska i Specialized Polska. To także bezcenna pomoc Ryszarda i Piotra Pawlaka, ludzi kolarstwa z Poznania. Wszystkim im w imieniu Darka i swoim ślicznie dziękuję - podkreśla Andrzej Kaiser. – Specjalne podziękowania należą się memu trenerowi Arkowi Kogutowi. Jak więc widać, pomogło nam wiele instytucji i osób, za co wielkie dzięki - sumuje słowa na ten temat Andrzej Kaiser.
Polacy oraz para holendersko-hiszpańska (Rudi van Houts, Jose Hermida na drzewie, 4. miejsce w klasyfikacji generalnej) na wspólnym treningu.
Fot. archiwum Andrzeja Kaisera
Absa Cape Epic. – To wyścig doskonale zorganizowany. Jedzie w nim 1300 zawodników, opiekuje się nimi około tysiąca ludzi. Reguły są rygorystyczne i to do tego stopnia, że nie wolno niczego wyrzucać (bidonów, papierów, czegokolwiek) na trasę podczas jazdy, pod warunkiem wykluczenia z imprezy. Startujący nie może też otrzymywać pomocy z zewnątrz.
– Etap przedostatni, w sobotę 21 marca, liczył ponad 70 km, z czego połowa to singel tracki. I to jakie, zakręt w prawo, zakręt w lewo. A droga szeroka na pół metra na skarpach, garbach i wzniesieniach, tak by mógł tylko rower przejechać. Na każdym etapie zużywaliśmy średnio po 7-8 bidonów wielkości 0,7 litra, korzystaliśmy też z napojów na trzech bufetach na każdym etapie: to konieczność, by nie odwodnić organizmu.
Szukanie chłodu za linią mety.
Fot. archiwum Andrzeja Kaisera
– Dojechaliśmy do końca. Jesteśmy szczęśliwi, duża ulga. Nie przewróciliśmy się na trasie ani razu, nie odnieśliśmy kontuzji. Na mecie ostatniego etapu na każdego z nas czekał dyrektor wyścigu, by wręczyć pamiątkowy medal i ... butelkę szampana. Medal przywiozłem do Polski, butelkę szampana od razu wypróżniliśmy z Darkiem z radością.
Ta nie była udziałem wielu pechowców, którzy łamali ręce, rowery i musieli się wycofać z imprezy. Także ze zmęczenia i przekroczenia limitu czasu. Jak choćby legendarna w świecie MTB Norweżka Gunn-Rita Dahle Flesjaa, jak jeszcze inni.
Absa Cape Epic to od dwunastu lat największy, najtrudniejszy sprawdzian dla herosów światowego MTB. Absa Cape Epic ma w sobie niewyobrażalną skalę trudności i magię niespokojnej Afryki. To jest magnes dla twardzieli, dla tych, którzy chcą poznać siłę swej siły i fizycznych możliwości.
Andrzej Kaiser otrzymuje pamiątkowy medal ukończenia wyścigu.
Fot. archiwum Andrzeja Kaisera
Lubią to i kochają wielcy światowego MTB. Szwajcar Christoph Sauser tegorocznym zwycięstwem (piątym już), razem z Czechem Jaroslavem Kulhavym - mistrzem olimpijskim MTB z Londynu, wszedł do panteonu sławy światowego kolarstwa górskiego. I być może za rok pojawi się na trzynastej edycji kultowego wyścigu, który odbędzie się w dniach 13-20 marca 2016.
Piotr Kurek
|