Ireneusz Rutkowski wraca do lat dzieciństwa
...mojej ulicy już nie ma. Nie ma Mamy i Taty, Babci i Dziadka. Nie ma brata Leszka. Wujka Jerzego i Pani Zosi. Środkiem jezdni nie przechadza się Hrabina, Siostra Antonina nie śpieszy z zastrzykami, szarą Warszawą nie podjeżdża Tajny Milicjant...
Tymi słowami poznaniak Ireneusz Rutkowski zaprasza nas, Czytelników, do Wolsztyna lat pięćdziesiatych i sześćdziesiątych XX wieku. To miasto jego dzieciństwa, beztroskiej młodości i czasów szkolnych, których obrazy tamtego czasu utrwalił sobie na zawsze. I teraz dzieli się nimi z nami, z dużym poczuciem humoru, przypominając swą rodzinę, kolegów i tych wszystkich, dla których ulica Wschowska była miejscem życia, pracy, społecznego bytu. I także chłopięcych zabaw i figlów.
Ireneusz Rutkowski podczas noworocznego spotkania rowerzystów. Poznań, 1 stycznia 2020.
Fot. Piotr Kurek
Wschowska 25 - to adres domu rodzinnego. Zbudowany wzdłuż wolsztyńskich mokradeł trwał w w tym miejscu przez długie lata. Zmieniały się władze i mundury, zmieniały się idee i ideologie przesuwały fronty i granice państw - a on trwał. Przetrwał kilka mniejszych i dwie wielkie wojny światowe. Był miejscem zwyczajnego, szarego życia. Był ciepłą przystanią rodzinną przez dziesięciolecia.
Ireneusz Rutkowski z dużym sentymentem wraca na Wschowską. Z tego miejsca rozpoczynał poznawać świat, jego reguły, ludzi. Dzieciństwo wypadło mu w siermiężnych latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Bardzo dobrze się uczył, skończył studia, został cenionym ekonomistą. Teraz jest już emerytem. Ale jakim: niezwykle aktywnym, wiernym swej rowerowej pasji. W minionych kilkunastu latach przejechał na swym bicyklu pół Europy - w grupach lub z ukochaną żoną Anną.
Z żoną Anną nad Atlantykiem. Lipiec 2019.
Fot. archiwum Ireneusza Rutkowskiego
Miałem okazję Irka poznać bliżej w roku 2005, gdy przez dwa tygodnie przemierzaliśmy w większej grupie na rowerach Ukrainę po jej zachodniej stronie, odwiedzając Sambor, Truskawiec, Iwanofrankowsk (kiedyś Stanisławów), Kołomyję, Czerniowce, Chocim, Kamieniec Podolski, Tarnopol, Zbaraż i Lwów. Dwa lata później pedałowaliśmy naddunajskim szlakiem z Bratysławy do Wiednia i z powrotem na Słowację i po niej - aż do Smokowca i Popradu. W tym roku mieliśmyw lipcu poznać z wysokości swych bicykli Białoruś - od Brześcia przez Kobryń, Pińsk, Słuck, Nieśwież do Mińska.
"Była sobie ulica" liczy 256 stron. Książkę dobrze się czyta. Autor, lat 67, wraca do wspomnień z dzieciństwa i lat szkolnych. O swych bohaterach pisze ciepło, życzliwe, z dużą dozą sympatii. Ci z Czytelników, którzy mają po sześćdziesiąt i siedemdziesiąt lat, dostrzegą w nich fragmenty swego życia, podobieństwo swych losów. Bez względu na to, czy mieszkali w Wolsztynie, Poznaniu, Wrocławiu, czy jeszcze innym miejscu Polski.
Ireneusz Rutkowski (trzeci z prawej) jako uczestnik wyprawy rowerowej wzdłuż Nysy Łużyckiej i Odry. Plaża w Świnoujściu, 30 sierpnia 2008.
Fot. archiwum Piotra Kurka
Książka jest także cennym zapisem historii Wolsztyna, miasta na zachodnich rubieżach Wielkopolski. Odnajdziemy w niej klimat szkolnego nauczania, nastrój polityczny tamtych lat. Klucz do zrozumienia, dlaczego Ireneusz Rutkowski napisał "Była sobie ulica", zawiera się w jednym zdaniu mowy noblowskiej polskiej pisarki Olgi Tokarczuk: "Coś, co się wydarza, a nie zostaje opowiedziane, przestaje istnieć i umiera".
I jeszcze na zakończenie słowa autora: "Książka ukazuje się w trudnym czasie pandemii dzięki moim Przyjaciołom, których skromność dorównuje wielkiej szczodrości."
Piotr Kurek
"Była sobie ulica", Ireneusz Rutkowski, Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Wolsztyn im. Stanisława Platera, Wolsztyn 2020, ISBN: 978-83-89208-51-4. Książka do nabycia w wolsztyńskiej bibliotece. |