Kochał sport i barwnie go opisywał
Wybitny dziennikarz sportowy. Od początku swej dziennikarskiej kariery do jej końca związany z jedną redakcją - z "Gazetą Poznańską". Człowiek wielce barwny, żywiołowy, pełen energii i pomysłów, niepoprawny optymista. Jeden z najbardziej znanych dziennikarzy Grodu Przemysła ostatniego półwiecza.
Urodził się 11 lipca 1933 roku w Warszawie. Do Poznania trafił jako młody czlowiek, by podjąć studia w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego (obecnie AWF). To miasto nad Wartą spodobało mu się bardzo, zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia. Tu skończył szkołę wyższą i zabrał się za dziennikarstwo.
Trafił na ulicę Grunwaldzką 19, do redakcji "Gazety Poznańskiej", która na długie dziesięciolecia stała się jego miejscem pracy, drugim domem. Należał do tej grupy młodych ludzi, którzy w połowie lat pięćdziesiątych kończyli studia i z dobrymi nadziejami brali się do opisywania świata.
Staszek Garczarczyk kochał sport i go opisywał. Był początkującym dziennikarzem, później kierownikiem działu sportowego, sekretarzem redakcji, zastępcą redaktora naczelnego. Przez całe swe zawodowe życie, aż do odejścia na emeryturę, pracował w "Gazecie Poznańskiej". Pisał do niej czterdzieści całych lat. W tym dzienniku przeżył dziewięciu naczelnych redaktorów, z których za najlepszego uważał starszego od siebie o dziesięć lat Zbigniewa Mikę.
Młodych ludzi, którzy na początku lat siedemdziesiątych trafili do "Gazety Poznańskiej", rozpoczynając przygodę z dziennikarstwem, namawiał do aktywnego uprawiania sportu - szczególnie tenisa, pływania, koszykówki, kręgli, narciarstwa. Nie stronił od piłki nożnej, od zachęcania wiceprezydenta Poznania Andrzeja Wituskiego do gry w futbolowym teamie żurnalistów przeciwko ekipie artystów, kapitanem których była Izabela Cywińska. Taki mecz, przy pełnych trybunach, odbył się na stadionie poznańskiego "Energetyka" na początku lat siedemdziesiątych.
Dla Staszka Garczarczyka sportem numer jeden był tenis. Opisywał wyczyny Wiesława Gąsiorka, Wojciecha Fibaka, ale przecież sam dobrze dobrze poruszał się na korcie i mocno uderzał tenisową rakietą. I organizował wiele razy, niekiedy rok po roku, na kortach poznańskiej Olimpii mistrzostwa Polski dziennikarzy w białym sporcie...
Mistrzostwa Polski dziennikarzy w tenisie ziemnym. Poznań, korty Olimpii - rok 1979.
Któż tu nie odbijał piłek na zaproszenie Staszka, który urodził się z talentem organizacyjnym, by takie championaty dla kolegów się odbywały. Zdzisław Ambroziak ("Sportowiec"), Andrzej Roman ("Kurier"), Zbigniew Chmielewski (PAP), Wojciech Kaźmierczak (PAP), Karol Stopa (kiedyś "Kurier" - teraz Eurosport), Andrzej Karczewski (PAP) nadawali ton grze, ale koledzy Staszka z "Gazety Poznańskiej" - Zbigniew Kubiak, Wojciech Michalski, Kazimierz Marcinkowski, Marek Dotka, Zdzisław Narbuntowicz, Piotr Kurek - czynili stałe postępy, zagrażając niekiedy utytułowanym kolegom ze stolicy.
Staszek Garczarczyk kochał tenis ponad wszystko. Jeden z turniejów tenisowych w podpoznańskim Sierosławiu.
Raz w roku, od 1967 roku, Staszek był obecny na imprezie, którą wraz z innymi współtworzył - na maratonie pływackim "Wpław przez Kiekrz". Najlepsi polscy pływacy, także z zagranicy, płynęli z Kiekrza w stronę Krzyżownik i z powrotem, a dziennikarze mieli, w zależności od pogody i temperatury wody, swoje 300-600 metrów do pokonania. Były i takie lata, że woda mroziła mięśnie, ale dziennikarze nigdy nie zawodzili.
Para Krzysztof Blauth ("Przegląd Sportowy") - Stanisław Garczarczyk płynęła zawsze majestatycznie, na końcu - godnie zamykając stawkę zawodniczek i zawodników w dziennikarskiej rywalizacji. Julita Karkowska, Barbara Kiełkiewicz, Wojciech Michalski, Jerzy Sonnewend, Maciej Głowacki, Leszek Gracz i Maciej Lehmann, podobnie jak Tadeusz Olszański z tygodnika "Polityka" mają w swych sportowych życiorysach zapisany niejednokrotny udział w imprezie, z której Staszek był dumny.
Pisał nie tylko do "Gazety Poznańskiej". Współpracował z "Przeglądem Sportowym", "Sportem", "Trybuną Ludu", "Sztandarem Młodych", "Dziennikiem Ludowym" i "Sportowcem". Napisał dziewięć książek, z których za najlepsze uważał "Podwodne safari" i "Zagrajmy w tenisa" (wspólnie z Wojciechem Fibakiem).
Tenis, pływanie, narty, koszykówka, kręgle - to były nieliczne ze sportów, które kochał, i w których rywalizował. Dyplomy, medale i puchary zdobywał w tych dyscyplinach w dziennikarskich zmaganiach przez lata - od Poznania po Sycylię (tenis), od Zakopanego (koszykówka) po Australię (golf).
Kochał świat, jego przestrzeń. Wyjeżdżał z Poznania na krócej lub na dłużej, ale zawsze wracał do swego mieszkania na osiedlu Przyjaźni. Był w kilkudziesięciu krajach świata. Igrzyska Olimpijskie 1972 roku w Monachium oglądał razem z redaktorem Danielem Passentem z tygodnika "Polityka". Grał w golfa w Australii, przyglądał się pracy syna Przemka (dobrego tenisisty i dziennikarza zarazem) w Stanach Zjednoczonych. Pytany o najciekawsze miejsca, w których był, odpowiadał niezmiennie: Barcelona, Melbourne, Paryż, Kuala Lumpur, Budapeszt.
W rozmowach o sporcie, które uwielbiał, a które pełne były dygresji i dykteryjek, nie krył swej sympatii dla Wojciecha Fibaka (za to, że wyprowadził tenis z polskich opłotków), dla Włodzimierza Lubańskiego, Mirosława Okońskiego, Bogdana Kramera.
Pracowałem ze Staszkiem ponad osiemnaście lat w jednej redakcji. I miałem okazję korzystać z jego zaproszeń, by tu lub tam grać w tenisa z kolegami-dziennikarzami, by pływać w Jeziorze Kierskim lub grać w piłkę nożną - choćby w Nowym Mieście nad Wartą, razem z trenerem Wojciechem Łazarkiem i piłkarzem Grzegorzem Kapicą.
Staszek pisał, grał, organizował. I mówił barwnie, żywiołowo, niekiedy z szaleństwem w oku o sporcie, o jego ludziach, o problemach naszego futbolu, o życiu politycznym także. Dawniej i teraz.
Opisywał także kolarstwo, sukcesy Mariana Kegela, Lecha Kluja, Zenona Czechowskiego i Janusza Kowalskiego, by poprzestać na najwybitniejszych szosowcach Wielkopolski.
Jechał w maju 1986 roku, po katastrofie w elektrowni atomowej w Czarnobylu, jako sprawozdawca z Wyścigiem Pokoju. Wówczas to jeden z etapów został rozegrany na ulicach Kijowa.
Maj 1977, Błażejewko. Dziennikarski mecz Polska - reszta świata.
W maju 1977 roku Wyścig Pokoju jechał przez Poznań, gdzie kolarze mieli dzień przerwy. Towarzyszący im dziennikarze rozegrali w Błażejewku mecz piłkarski. Z jednej strony ekipa żurnalistów ze świata, po przeciwnej stronie Polacy - Stanisław Garczarczyk, Lech Cergowski, Dariusz Szpakowski, Krzysztof Wyrzykowski, Janusz Cieśliński, Marek Madej, Andrzej Karczewski, Jacek Nachyła, Wojciech Michalski, Zbigniew Kubiak, Krzysztof Jaślar, Andrzej Wituski i Piotr Kurek. Wynik 5:3 dla gospodarzy.
20 kwietnia 2007 roku podczas prezentacji 64. Tour de Pologne w Warszawie spotkałem redaktora Bogdana Tuszyńskiego, niezapomnianego sprawozdawcę radiowego z Wyścigów Pokoju i zarazem kronikarza prasy sportowej.
Wiedział, że Staszek choruje, życzył mu dużo zdrowia, przypominając mi, że są prawie równieśnikami, że mają za sobą wiele wspólnych imprez, przeżyć, dobrze spędzonych chwil.
Staszek Garczarczyk przez 24 lata był prezesem Klubu Dziennikarzy Sportowych. Przez siedem i pół roku szefował poznańskiemu oddziałowi Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. W swym pracowitym życiu zdobył wiele dziennikarskich nagród - indywidualnych i zespołowych.
W Poznaniu poznał miłość swego życia - żonę Stefanię, która była reprezentantką AZS i Polski w koszykówce. Syna Przemysława (urodzonego 20 września 1961) nauczył we wczesnym wieku miłości do sportu i dobrej gry w tenisa. Miałem okazję z Przemkiem wygrać wspólnie jako para deblowa turniej tenisowy, który w latach osiemdziesiątych zorganizował Jacek Świgoń, dyrektor Wielkopolskiego Wydawnictwa Prasowego.
Czas szybko biegnie. Młodzi ludzie, którzy na przełomie lat 60. i 70. rozpoczynali przygodę z dziennikarstwem, są już na emeryturze. I dobrze wspominają najlepsze lata "Gazety Poznańskiej", gdy redaktorem naczelnym był Zbigniew Mika, gdy nakład gazety wynosił ponad pół miliona egzemplarzy, gdy o sporcie pisał Staszek Garczarczyk i gdy młodych żurnalistów zapraszał on właśnie do rekreacji, do zabawy.
Był barwną postacią, niezapomnianą. I taką też pozostanie. Nie tylko dla Wojtka Michalskiego, Zbyszka Kubiaka, Kazia Marcinkowskiego, Piotra Kurka - długoletnich kolegów redakcyjnych i zarazem pasjonatów ruchu, sportu, rekreacji.
Żonę Stefanię zostawił w smutku, podobnie syna Przemka i jego żonę Małgosię. Także już 23-letnią wnuczkę Martę.
22 lutego 2008 roku w poznańskiej Wyższej Szkole Umiejętności Społecznych wręczano Dziennikarskie Koziołki, najbardziej prestiżową nagrodę w Wielkopolsce dla ludzi mediów. Staszek Garczarczyk był jednym z laureatów, choć nie mógł już osobiście odebrać jakże zasłużonego wyróżnienia.
Staszek Garczarczyk odszedł 7 marca 2008 roku w wieku 74 lat. 11 lipca ukończyłby 75 lat. I gdyby żył - w lipcu znów byłby nad wodą, nad Jeziorem Kierskim - na 41. już edycji maratonu pływackiego "Wpław przez Kiekrz". Imprezie - instytucji, która nie umiera, i która z każdym rokiem nabiera nowych barw. A którą ON wraz z innymi tworzył przez długie dziesięciolecia. |