Z Markiem Galińskim rozmawia Piotr Kurek
Marek Galiński wygrał w sobotę w pięknym stylu Bike Maraton w Kielcach.
Fot. Piotr Pawlak
– Wystartował Pan w sobotnim finale cyklu Bike Maraton w Kielcach. Jak się jechało? I jakie to uczucie wygrywać w Kielcach?
– Jechało mi się naprawdę dobrze. Ale powiem szczerze, nie było łatwo. Całą trasę pokonałem na rowerze, z wyjątkiem jednego podejścia obok torów kolejowych, gdzie trzeba było się wspinać po obsuwającym się zboczu. Trasy w Kielcach, o czym wiedzą dobrze polscy kolarze górscy, zawsze są trudne. Wygrać w tym mieście w zawodach XC lub maratonach MTB to radość i satysfakcja.
– Pan, Panie Marku w sobotę zdecydowanie wygrał na dystansie Giga, 61 kilometrów. Wygrał Pan prawie w domu?
– Mieszkam w Mroczkowie Gościnnym koło Opoczna i do Kielc mam około 80 kilometrów. Z grubsza jednak można przyjąć, że wygrałem sobotni maraton prawie w domu, prawie u siebie.
– Jechał Pan szybko i zdecydowanie, co widziałem na własne oczy. Czy maraton MTB w Kielcach był Pana ostatnim startem w tym roku?
– Wygrałem w Kielcach, co cieszy. Jestem w dobrej formie. Nie kończę jeszcze sezonu i nie zawieszam w tym roku roweru już na ścianie. W planach mam jeszcze trzy starty: w najbliższą niedzielę w Austrii, w tym samym miejscu, gdzie za rok odbędą się Mistrzostwa Świata w Kolarstwie Górskim. Tydzień później pojadę na zawody do Ustronia i 20 listopada zamierzam się ścigać w Turcji. Powiem krótko, trzeba zdobywać punkty, by za rok w Londynie na Igrzyskach Olimpijskich dwóch Polaków, dwóch mężczyzn, miało szansę wystartować w wyścigu XC. Ja tam nie zamierzam się ścigać. Trzeba dać szansę młodym polskim kolarzom. Teraz mogę zdobywać punkty, ale jestem trenerem kadry i chciałbym, by polskie kolarstwo górskie rozwijało się we wszystkich wymiarach: kobiecym, męskim, młodzieżowym, także wśród juniorek i juniorów. |