Z Maciejem Paterskim rozmawia Piotr Kurek
Maciej Paterski, kolarz z Jarocina, zajął 19. miejsce w niedzielę podczas szosowych Mistrzostw Świata we Florencji. Na zdjęciu podczas tegorocznego Tour de Pologne.
Fot. Szymon Gruchalski/IMGstudio
– Gratulacje Panie Macieju! Dziewiętnaste miejsce na szosowych Mistrzostwach Świata kibiców w Polsce zadowala, Pana chyba też? I do tego świadomość, że jest Pan najlepszym z dziewięciu Polaków, którzy w niedzielę wystartowali we Florencji. Mogło być lepiej?
– Myśle, że pojechałem dobry wyścig i może to 19. miejsce nie jest jakimś super wynikiem, to jestem zadowolony. Prawie do końca trzymałem się w czołówce i jedynie szkoda, że zabrakło trochę, by dojechać w tej drugiej grupce i walczyć o miejsce w top 10. Jeżeli chodzi o miejsce z Polaków, to nigdy nie patrzę na taką ,,klasyfikację'' i koledzy również. W tym dniu jechaliśmy jako drużyna i każdy miał swoje zadania, którym się całkowicie poświęcał.
– Jakie były ustalenia, z selekcjonerem reprezentacji Polski Piotrem Wadeckim, przed startem? Na kogo mieliście jechać, komu pomagać na trasie?
– Naszymi liderami byli Michał Kwiatkowski i Rafał Majka. Oczywiście na takim wyścigu różnie bywa i wszystko podczas wyścigu może się stać. Mieliśmy taki skład, że praktycznie każdy z nas mógłby być liderem. Podczas wyścigu rozmawialiśmy ze sobą, by wiedzieć kto się czuje na tyle dobrze, by w końcówce najlepiej pojechać.
– Jak można opisać niedzielny wyścig? Co było najtrudniejsze w tym morderczym pojedynku na dystansie ponad 250 kilometrów?
– Pogoda utrudniła niesamowicie wyścig. Ulewa trwała od samego startu aż do wjazdu na ostatnią rundę. Runda we Florencji była bardzo kręta i niebezpieczna, było niesamowicie ślisko i cały czas ktoś się wywracał. Ja, na szczęście, nie zaliczyłem żadnego upadku. Do tego należy dodać, że ścigało się 206 najlepszych kolarzy na świecie i od startu do mety przez 270 km było ostre tempo. To wszystko złożyło się na to, że był to najcięższy wyścig jednodniowy, jaki w życiu jechałem.
– Rozmawiamy dwa dni po wyścigu, 1 października 2013 roku. Czy zdążył już Pan odpocząć po tym niesamowitym wysiłku?
– W poniedziałek, dzień po wyścigu, wróciłem do domu we Włoszech, gdzie mieszkam i był to dzień wolny. Zmęczenie naprawdę duże, lecz byłem przekonany, że już dziś wyjadę na przejażdżkę. Niestety, jeszcze nie dałem rady...
– Sezon 2013 powoli dobiega końca. Gdzie jeszcze w tym roku Pan wystartuje?
– W niedzielę 6 października startuję w Giro di Lombardia. Jest to bardzo ważny i historyczny wyścig. Bardzo się na niego nastawiam. Tydzień później wezmę udział w jeszcze dwóch wyścigach: Giro di Emilia i Coppa Bernochi. Po nich będzie to dla mnie koniec sezonu.
– Jak ocenia Pan siebie w roku 2013? Kibice kolarstwa w Polsce widzieli Pana dobrą jazdę w Eneco Tour, w Tour de Pologne, w hiszpańskiej Vuelta a Espana.
– Początek sezonu miałem słabszy od poprzednich i do tego zachorowałem na ardeńskich klasykach. Potem miał być Tour de France, który jednak nie pojechałem, ponieważ moja dyspozycja nie była taka, jaka powinna być. Od Tour de Pologne było już tylko lepiej. W Eneco Tour zająłem 3. miejsce na jednym z etapów, ze startu w Vuelta a Espana także mogę być zadowolony oraz z GP Prato we Włoszech, gdzie zająłem 3. miejsce.
– Zdołaliśmy się jako fani kolarstwa w Polsce przyzwyczaić do barw teamu Cannondale, w którym Pan jeździ od czterech lat. Co w roku 2014? Kontynuacja jazdy we włoskiej ekipie, czy może zmiana? A jeśli tak, to czy może Pan uchylić rąbka tajemnicy?
– Na ten moment jestem bez drużyny na 2014. Jest bardzo ciężka sytuacja, ponieważ rozpadło się ostatnio 5 drużyn - w tym dwie World Tour i trudno jest znaleźć miejsce. Jestem w trakcie rozmów z dwoma drużynami i na dniach powinno wszystko się wyjaśnić.
|