Z Mateuszem Taciakiem rozmawia Piotr Kurek
Mateusz Taciak, nasz wielkopolski kolarz, w koszulce mistrza Polski w swym domu w Radzewie pod Kórnikiem.
Fot. archiwum Mateusza Taciaka
- Gratuluję panu tytułu mistrza Polski elity w szosowej jeździe po górach.
- Dziękuję bardzo.
- To pierwsza pana koszulka indywidualnego mistrza Polski w elicie?
- Po tylu latach w końcu się doczekałem. Trochę medali się nazbierało, ale złota w elicie mężczyzn do tej pory nie miałem.
Replica Watches
- Może wszystkich pańskich sukcesów nie pamiętam, ale przez lata wiele razy stawał pan na podium mistrzostw Polki w jeździe indywidualnej na czas, także dwa razy w rywalizacji szosowej w jeździe po górach - brąz w roku 2011 i srebro w 2012.
- Tak, dokładnie tak. Wszystko się zgadza.
- Jak przebiegała rywalizacja w Wysowej-Zdroju?
- Był to trudny, bardzo trudny wyścig. Jego dystans wynosił 150 kilometrów, pięć rund po 25 km i dojazd do mety o długości 25 kilometrów. Od początku coś się działo. Odjazd następował po odjeździe. Czułem się dobrze, byłem świetnie przygotowany do tego wyścigu. Od jego początku zawsze byłem z przodu, zawsze tam, gdzie trzeba. I szczęście tego dnia mi dopisywało. Ale powiem, że rywale byli mocni, jechali na całego. Mniej więcej 30 kilometrów przed metą odjechaliśmy (ja, Emanuel Piaskowy i Adam Stachowiak) rywalom z sześcioosobowej ucieczki, w której byli, między innymi, Jacek Morajko i Adrian Brzózka. 700 metrów przed metą przyspieszyłem, ale dojechał do mnie Emanuel Piaskowy i zaczęło się kolarskie czarowanie. Gdy zobaczyłem tabliczkę z napisem 200 metrów rozpocząłem finisz na całego, prawą stroną - po małym łuku.
- Wjeżdża pan na metę, jest pierwszy, jest mistrzem Polski.
- To niesamowite uczucie. Podnieść na mecie ręce w górę, stanąć na najwyższym miejscu podium i założyć koszulkę mistrza Polski z orłem na piersi. To zwycięstwo przychodzi do mnie w ważnym dla mnie czasie. Jestem kolarzem od dwudziestu lat i chciałbym nim być nadal. Sukces w Wysowej-Zdroju daje mi nadzieję na przedłużenie kontraktu na sezon 2018 w grupie CCC Sprandi Polkowice, w której barwach jeżdżę od sezonu 2011.
- Jest pan w dobrej formie. Zwycięża w Wysowej-Zdroju, trzy tygodnie temu wygrywa wyścig w Warszawie o "Pompkę Królaka".
- Wygrałem w Warszawie kryterium uliczne - ładny kolarski show z kibicami wzdłuż całej trasy, ale sukces w Wysowej-Zdroju ma większą dla mnie wartość. Mam nadzieję, że tymi zwycięstwami umocniłem swą pozycję w polkowickim teamie. Jeszcze chcę się ścigać, jeszcze mogę wygrywać. I jeszcze mogę się niejeden raz przydać tej właśnie ekipie.
- Ma pan 33 lata, a kiedy zaczęła się przygoda z kolarstwem?
- Dokładnie 20 lat temu, w roku 1997. Zaczynałem ją dość późno jako młodzik. Najpierw w Klubie Sportowym Stomil Poznań, następnie w UKS Jedynka Kórnik. W latach 2002-2005 reprezentowałem barwy KTK Kalisz, później przez trzy lata (2006-2008) ścigałem się we Francji, w grupie Mróz w sezonach 2009 i 2010. Od roku 2011 dumnie reprezentuję CCC Sprandi Polkowice.
- Dwadzieścia lat kolarskiej przygody z pięknym sukcesem w Wysowej-Zdroju. Liczy pan swe sukcesy i zwycięstwa?
- Nie policzylem ich do tej pory, ale mam wszystkie je zapisane. Ojciec, Robert Taciak - trener kolarstwa, nauczył mnie prowadzenia dzienniczka, w którym starannie zapisuję swe treningi, starty i zwycięstwa. Być może, jak przejdę na sportową emeryturę, dokonam stosownego podsumowania.
- Mieszka pan w Radzewie pod Kórnikiem.
- Pięć lat temu zbudowałem tutaj dom. Stąd ruszam na swe kolarskie treningi, najczęściej w stronę Mosiny, Czempinia, Śremu, Zaniemyśla. Pedałuję około 130 kilometrów przez cztery godziny. Kiedy się nie ścigam w Polsce lub poza jej granicami, kiedy nie jestem na zgrupowaniach, można mnie zobaczyć na tych podpoznańskich drogach.
- Koszulka mistrza Polski jest pana. Gdzie ją pan powiesił?
- Mam w swym domu wiele pucharów i rozmaitych trofeów, koszulki teamów, w barwach których jeździlem. A teraz koszulka mistrza Polski wisi w moim domu, ładnie wyeksponowana w antyramie przy wejściu - po lewej stronie.
|