Z Markiem Rutkiewiczem rozmawia Piotr Kurek
Marek Rutkiewicz - górski mistrz Polski 2011, mistrz bardzo szybkich zjazdów.
– Kto Panu dziś najbardziej pomógł w zdobyciu tytułu mistrza Polski?
– Cała drużyna. Na pierwszym podjeździe mocno zaatakował Mariusz Witecki i rozerwał peleton. I on, i Paweł Charucki, i Jacek Morajko, i Tomasz Kiendyś, i pozostali koledzy z drużyny dzielnie mi pomagali. Od startu kontrolowaliśmy wyścig. Nie było z góry jakiegoś założonego planu, kto ma wygrać z ekipy CCC Polsat Polkowice w Podgórzynie/Sosnówce. W naszym teamie było pięciu, sześciu kolarzy, którzy mogli o to walczyć. Byłem dziś w dobrej dyspozycji, ciężko pracowałem i wygrałem. Na metę przyjechałem naprawę zmęczony, ale sukces i zwycięstwo bardzo mnie cieszy.
– Przed rokiem wygrał Pan w tym samym miejscu. Dziś powtórzył Pan sukces. Czy nie marzy się Panu sukces za rok - na kolejnych Górskich Mistrzostwach Polski?
– Być mistrzem Polski rok po roku to wielka satysfakcja. Chciałbym za rok znów powtórzyć ten swój sukces. W swej karierze sportowej mam trzy tytuły mistrza Polski: dzisiejszy, ubiegłoroczny i z 1999, gdy w Nowej Rudzie na Górskich Mistrzostwach Polski w kolarstwie szosowym jako junior byłem najlepszy.
– Jakie ma Pan plany na najbliższe dni i tygodnie?
– Jutro (poniedziałek) lecimy do Włoch na znany wyścig wieloetapowy Bergamasca. Wezmą w nim udział Mateusz Taciak, Mariusz Witecki, Jacek Morajko, Tomasz Kiendyś, Bartłomiej Matysiak, Jose Mendes, Andre Schulze, Rafał Ratajczyk i ja. Po nim kilka dni przerwy i kolejny wyścig wieloetapowy we Włoszech, wyścig klasyczny w Belgii i być może udział w kolarskich mistrzostwach świata w Kopenhadze.
– Mistrzostwa świata w Dani? Czy chciałby Pan w nich wystartować?
– Jestem w dobrej formie i myślę, że ją utrzymam aż do końca września, gdy w Kopenhadze rywalizować będą najlepsi kolarze świata.
– Na szóstym etapie tegorocznego Tour de Pologne zjeżdżał Pan na rowerze z prędkością 102 kilometrów na godzinę z Gliczarowa Górnego po wąskiej asfaltowej ścieżce pokropionej nieźle deszczem. To robi wrażenie, zapiera dech w płucach. Jak Pan to robi?
– Tego nie można się nauczyć, wytrenować. To trzeba mieć we krwi. Kiedy zaczynam zjazd nie myślę o tym, że mogę się przewrócić lub doznać kontuzji, ale o tym, by dopędzić rywala, wyprzedzić go, jak to było na etapie do Bukowiny Tatrzańskiej. Całą swą energię wkładam w zjazd, potrafię to robić i się nie boję.
– Piątego sierpnia wieczorem mieszkańcy Bukowiny Tatrzańskiej, turyści i uczestnicy Tour de Pologne Amatorów rozmawiali o Pańskim szybkim zjeździe. Kilka godzin po zakończeniu szóstego etapu Tour de Pologne przez Bukowinę szła wieść, że Marek Rutkiewicz pędził 120 kilometrów na godzinę.
– To miło być na ustach kibiców, dać im wrażenie i wyobrażenie, jak może jeździć dobry kolarz. Lubię zjazdy na wąskich i krętych drogach (uwielbiam ten z Orlinka), potrafię zapanować nad rowerem przy dużych prędkościach. Kilka ładnych lat temu startowałem w wyścigu w Hiszpanii, gdzie na szerokiej drodze zjeżdżałem 110 kilometrów na godzinę. To mój rekord prędkości.
|