Z Mariuszem Gilem rozmawia Piotr Kurek

Mariusz Gil drugi rok jeździ w belgijskim teamie Baboco.
– Dziś jest Pan jednym z najlepszych kolarzy przełajowych świata. Mieści się Pan w pierwszej dwudziestce i czy to jest dlań satysfakcjonujące?
– Zgadza się, mieszczę się w pierwszej dwudziestce, nie do końca mnie to satysfakcjonuje. Chciałbym być w piewszej dziesiątce, gdyż zawsze apetyt rośnie w miarę jedzenia. sport uhren
– Drugi rok jeździ Pan w belgijskiej grupie Baboco. Jak Pan do niej trafił, ile liczy ona osób i jak się Pan w niej czuje? Jakie to jest sportowe doświadczenie?
– Tak, to już mój drugi sezon w tej grupie. Trafiłem do niej w bardzo prosty sposób, a mianowicie szef mojej ekipy Steven Bakelandt chciał mnie mieć w składzie. Nasz team liczy 10 zawodników.
– Belgia, Holandia, Niemcy, Austria, Francja. Świat rowerów przełajowych toczy się, przede wszystkim, na Starym Kontynencie. Gdzie chciałaby Pan startować i co jeszcze poznać w trakcie kolarskich peregrynacji przez świat?
– Belgia to jest światowe centrum kolarstwa przełajowego. W tym kraju odbywają się najlepiej zorganizowane wyścigi, które mają piękny wymiar. Nie byłem jeszcze w USA, lecz możliwe, że w przyszłym roku zaliczę tam jakiś start.
– Niektórzy twierdzą, że krajem, który najbardziej kocha kolarstwo przełajowe - jest Belgia? Na czym polega fenomen, że na imprezę, szczególnie we Flandrii, przychodzi kilkanaście tysięcy ludzi, którzy żywiołowo dopingują kolarzy, i ktorzy wcześniej zapłacili za bilety wstępu?
– W Belgii ludzie uwielbiają przełaje. Taka impreza to jest zawsze wielkie święto, kibice bawią się, jak byliby na zabawie, a my kolarze jesteśmy aktorami. Moschino Outlet
– Marzenia i pragnienia Mariusza Gila na rok 2011? Sportowe, także w innym wymiarze.
- Chciałbym, przede wszystkim, być w 2011 roku zdrowy. To jest najważniejsze, by osiągać dobre wyniki sportowe.
– Uprawia Pan kolarstwo od ponad dziesięciu lat. Co to Panu dało? Jak Pan trafił do tego sportu, za czyją namową, z jakiej inspiracji?
– Kolarstwo uprawiam od 1996 roku. Nikt mnie do tego nie namawiał. Ale swego rodzaju zachętą było to, że mój brat Dariusz był dobrym zawodnikiem, dobrym kolarzem. Jest ode mnie starszy o 10 lat, był kilkanaście razy mistrzem Polski, i od dziecka chciałem być taki właśnie, jak on. Kolarstwo nauczyło mnie wytrwałości i solidnej pracy.
– Kolarstwo to teatr ruchu, teatr dramaturgii zdarzeń - szybkiej jazdy, wyprzedzania innych, upadków, także kontuzji - teatr piękna, odwagi i nieobliczalności na granicy ryzyka i zdrowia. Jak w Pana przypadku ten teatr wygląda? Bez upadków, bez wykluczeń ze sportowej rywalizacji?
– Do tej pory miałem tylko jedną poważną kontuzję, ale to było dawno, gdy byłem juniorem. Od tamtego czasu bylo lepiej i gorzej, lecz nic poważnego mi się nie przydarzyło. Od lat z wytrwałością dążę do osiągania jak najlepszych wyników.
– Czesław Lang organizuje od kilkunastu lat zawody MTB na najwyższym w Polsce poziomie. Czy nie korci Pana, by w nich startować - w wyścigach XC i maratonach?
– Czasami mam ochotę wystartować w zawodach XC, lecz to trochę nie leży w moim planie przygotowawczym do wyścigów przełajowych. Jeśli chodzi o udział w maratonie MTB, jeśli wystartuję, to tylko treningowo lub dla zabawy.
– Najbardziej piękny moment w Pana karierze sportowej?
– Na pewno jednym z najpiękniejszych chwil w mojej karierze było drugie miejsce na mistrzostwach świata w kolarstwie przełajowym (młodzieżowiec) w 2004 roku we Francji, ale także i zwycięstwo w prestiżowym wyścigu w Belgii - na słynnej górze Kopenberg.
– Kolarstwo przełajowe to z jednej strony umiejętność bezpiecznej jazdy i pedałowania w błocie, z drugiej szybkiego wspinania się pod wzniesienia, pokonywania przeszkód i także biegania. Co jest Pana specjalnością?
– Hm... Trudno powiedzieć, jeśli noga podaje (jak mówią kolarze), to na każdej trasie idzie dobrze.
– Jaki dzień był najbardziej pechowy w Pana karierze?
– Można powiedzieć, że trochę pecha miałem w 2004 roku, gdy nie wygrałem mistrzostw świata we Francji. Wówczas zostałem lekko przyblokowany na ostatnim podjeździe; nie pozwolilo mi to dojechać do finiszu razem z Belgiem, który wygrał, a wiadomo, że finisz to trochę loteria.
– W 2011 roku mistrzostwa świata w kolarstwie przełajowym odbędą się niebawem, 29-30 stycznia, niedaleko od Polski - w bawarskim Sankt Wendel. Jakie miejsce widzi Pan dla siebie w tym roku w tym najważniejszym wyścigu światowej elity mężczyzn?
– W Sankt Wendel mam nadzieję być w pierwszej dwudziestce 20, ale będę walczył o jak najlepszą lokatę.
– Kto zostanie, Pańskim zdaniem, mistrzem świata przełajowców 2011 roku?
– Myślę, że wyścig elity wygra Czech Zdenek Stybar.
– 6 maja 2011 roku ukończy Pan 28 lata. Ma Pan wiele tytułów i sukcesów za sobą, kolarstwo Pana cieszy i czy obecnie zakreśla Pan horyzont swej sportowej przygody?
– Mam dziesięć tytułów mistrza Polski w przełajach, na dzień dzisiejszy nie myślę o zakończeniu kariery, a o jej rozwinięciu.
– Proszę powiedzieć kilka słów o sobie: o swych pozasportowych pasjach, o rodzinie, o starszym (kiedyś znanym kolarzu) bracie, o Strzelcach Krajeńskich wreszcie, o ulubionych trasach treningowych. Także o muzyce, jakiej lubi Pan słuchać, o filmach, wreszcie o ulubionych daniach.
– Powiem krótko, na pasje pozasportowe ciężko znaleźć czas. Po sezonie lubię pojechać na narty, lubię też jazdę motorem. Jeśli chodzi o mego brata Darka, to szkoda, że gdy jeszcze startował, gdy był zawodnikiem, nie miał szansy wyjechać do Belgii na takich warunkach, jak ja. Myślę, że na Zachodzie też by zwyciężał i wygrywał, jak w Polsce. Nie mam ulubionych tras, jeśli chce się zrobić dobry trening, to trasa nie jest tak istotna. Muzyki słucham różnej. Lubię dobrze zjeść, ale jako kolarz muszę uważać na dietę.
|